Dżordżtałn

Szczecin przywitał nas burzą i zapachem czekolady z pobliskiej fabryki. Grzmot. Błyskawica. Czekolada. Grzmot. Błyskawica. Czekolada. Grzmot. Błyskawica. Czekolada… Ulewa! Piękna i majestatyczna w swej gwałtowności. Wszechobecna. Przeszywająca ciało wilgocią, wnikającą w ubranie i pory ciała. Dopadła nas na Rynku Siennym. W samym środku miasta…

Dżordżów było trzech. Rosły Dżordż numer jeden – bywalec mocno zakrapianych imprez toczył, sam ze sobą, dyskusje natury egzystencjalnej. Wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, miłość pierwszą i nierdzewiejącą, a nawet miłość „po latach”. Nie wierzył natomiast w miłość wieczną. Ta ostatnia przysparzała mu sporo kłopotów, przybierając postać żony i dwójki dzieci, których przysięgał kochać, aż po grób. W obliczu pojawienia się jędrnej miłości sprzed lat, grób wydał mu się jednak rzeczą zbyt odległą, by sprostać zadaniu. Pozostała kwestia zasad moralnych…

– Moralność zmienia się w trakcie życia – powiedział w końcu sam do siebie i uśmiechnął się szeroko.

Dżordż numer dwa – kierowca taksówki, bynajmniej nie z wyboru, odznaczał się nad podziw szorstkim sposobem bycia, dość niepożądanym w jego zawodzie, który, z założenia, powinien skupiać ludzi pogodnych, akceptujących towarzystwo drugiego człowieka. Tymczasem Dżordż nie tylko nie należał do osób przyjaznych; na zwyczajowe „dzień dobry” odpowiadał: nie walić drzwiami! To nie obora!, ale czuł wręcz odrazę do obcych, zajmujących mu czas i eksploatujących tapicerkę. Nie mówiąc już o osobach bezprawnie uprawiających na nim small talk. Oczekiwał od pasażerów dokładnej wiedzy dotyczącej docelowego miejsca podróży oraz podania całej trasy przejazdu łącznie z nazwami ulic. Nieobeznanych w terenie karał wycieczką po całym mieście, skutkującą czterocyfrowym rachunkiem.

Dżordż numer trzy był artystą. Reżyserem i aktorem jednego spektaklu, odbywającego się we wnętrzu starego Peugeota 206 z napisem TAXI. Miejscem akcji było więzienie, chodnik przed komendą policji, schody przed aresztem śledczym, szemrana knajpa lub rynsztok, w zależności od aktualnie odgrywanego monodramu. Cały cykl składał się bowiem z kilku niezależnych historii, których bohaterem był nie kto inny jak Dżordż. A widownia? Przypadkowa, złożona z mniej lub bardziej zainteresowanych teatrem pasażerów…

– Dziękuję Panu. Do widzenia – powiedziałam na zakończenie wspólnej podróży.
– Mów mi Dżordż Maleńka!

 

Tekst: Karolina Grabarczyk
Okładka i rysunki wilków: Nika Jaworowska-Duchlińska