Edgar

Edgar od dłuższej chwili wpatrywał się w okno. Z zamyślenia nie wyrwało go nawet bicie dużego, stojącego w rogu pokoju zegara, które zazwyczaj wywoływało w nim graniczący z obłędem stan ekscytacji.

Edgar od dłuższej chwili wpatrywał się w okno. Z zamyślenia nie wyrwało go nawet bicie dużego, stojącego w rogu pokoju zegara, które zazwyczaj wywoływało w nim graniczący z obłędem stan ekscytacji. Wielki, czarny, jednooki kocur o imieniu Pluton ocierał się o jego nogi, mrucząc przymilnie w akcie desperacji. Nawet on czuł, że Edgar nie jest dziś sobą. Mężczyzna od kliku dni snuł się po domu jak William Wilson, czyli  swój własny cień. Codziennie toczył z nim długie i dość dekadenckie debaty na tematy egzystencjalne osobistej natury, nadał mu więc tożsamość, by wiedzieć z kim rozmawia. Nie lubił dzielić się swoim wnętrzem z nieznajomymi. Prawdę mówiąc, Edgar w ogóle nie był zbyt towarzyski, świetnie odnajdował się natomiast w kontakcie z własnym alter ego.

Trudno było uznać salon Edgara za przytulny. Czarne ściany i czarny dywan sprawiały dość ponure wrażenie, dając matce mężczyzny powód do nieustannych, wygłaszanych żałobnym tonem, wykładów.

– Dziecko, tak nie można, wykończysz się tutaj, odsłoń chociaż zasłony, wpuść trochę światła, okno otwórz, taki blady jesteś, wpędzisz się w chorobę, jak słowo daję, tak nie można całe życie, matka ci to mówi, przecież ja dobrze chcę dla ciebie… itp. itd.

Wbrew przewidywaniom rodzicielki, a może i na złość staruszce, Edgar nie tylko nie zakończył przedwcześnie żywota, ale miał się świetnie. Aż do zeszłej środy, kiedy to pijąc herbatkę z dawnym przyjacielem Usherem i jego siostrą, zdaje się bliźniaczką, Lady Madeleine, którzy wpadli na chwilę zza światów, uświadomił sobie, że dawno nie widział kruka… Wronę owszem. Gawrona, a jakże. Ale nie kruka. Ptak, co prawda, odgrażał się wielokrotnie, że NEVERMORE, ale zawsze wracał w porze karmienia, umożliwiając Edgarowi obserwacje ornitologiczne za pośrednictwem wygrzebanej na strychu, starej lornetki. Nic więc dziwnego, że dłuższa nieobecność ptaszyska wzbudziła w nim niepokój. Była również przyczyną niepowetowanej straty czasu na bezproduktywne wpatrywanie się w okno i uszczerbku na jakości ilustrowanego inwentarza ptaków, który prowadził od… zawsze…

Wiele lat później Mistrz Młynarski przyznał się oficjalnie do wypaczonego gustu. Fakt, że lubi wrony wstrząsnął opinią publiczną. Ptaki, znane głównie z ilustrowanego inwentarza Edgara, miały złą sławę. Mężczyzna wielokrotnie nazywał je stróżami piekieł. Szwarccharakter, ciemne upierzenie i ciągoty do dłubania w ziemi zdawały się potwierdzać tą teorię. Rozpętało się piekło. W związku ze zwiększonym zainteresowaniem społecznym wronami, odnotowano nagły wzrost liczebności strachów na, Bogu ducha winne, wróble. Młynarskiego natomiast posądzono o sympatyzowanie z przedstawicielami niewłaściwego gatunku. Przeprowadzono dochodzenie. Przy okazji wyjaśniła się sprawa sprzed lat dotycząca tajemniczych okoliczności zniknięcia kruka. Okazało się, że ptak oprócz ptasiego móżdżka miał też swój rozum. Widząc dekadenckie zamiłowania Edgara, zrezygnował z miejsca w inwentarzu, nie chcąc skończyć jak wrony i przeniósł się w mniej mroczne okolice. Teraz to już jednak bez znaczenia… Jedno jest pewne: rozdzióbią nas i kruki… i wrony. A nawet wróble.

Tekst: Karolina Grabarczyk
Ilustracje: Rafał Grabarczyk