Rozmowa z Agnieszką Wolny–Hamkało – autorką powieści „41 utonięć”, „Zaćmienie”, tomów poetyckich, dramatu „Dzień dobry, wszyscy umrzemy”, książek dla dzieci i antologii opowiadań. Przede wszystkich mądrą kobietą i wspaniałą partnerką do rozmów przy kawie.
Gdy spotkałyśmy się z Agnieszką po raz pierwszy, zanosiło się na burzę. Awanturniczą. Granatową. Rozświetloną błyskawicami. Gadałyśmy o życiowych rewolucjach, burzeniu dobrze znanych światów i budowaniu nowych. Wbrew wszystkim. Na przekór własnym lękom. Po to, by zobaczyć jak tam jest, spojrzeć z innej perspektywy, zmienić sposób myślenia. Kawa nigdy nie smakowała tak dobrze, jak wtedy, bo trzeba było walczyć z wiatrem o każdy łyk. Włosy uderzały nam o twarze. Piasek sypał się do oczu kilogramami. Serwetki latały nad głowami. Wystarczyło tylko wejść do kawiarni, a wszystko by umilkło. Ale zostałyśmy na zewnątrz, pod gołym niebem. Tak było lepiej. Prawdziwiej. Wtedy pojawił się pomysł na tą rozmowę.
Karolina Grabarczyk: Kto to jest człowiek myślący?
Agnieszka Wolny–Hamkało: To człowiek krytyczny. Ktoś, kto nie przyjmuje bezrefleksyjnie „gotowych” myśli jako własne. Jego pierwszym odruchem myślowym jest ustawienie się w kontrze, choćby na próbę. Podejrzliwość, ale nie jako postawa wobec rzeczywistości – ta powinna być ufna. Raczej podejrzliwość na poziomie logicznym, czy na poziomie zdania. Mówiąc półżartem: ten ktoś zdaje sobie sprawę z własnych przyzwyczajeń i jeśli po wyjściu z domu ma ochotę pójść, jak zawsze, lewą stroną ulicy, czasem specjalnie pójdzie prawą, żeby zobaczyć jak to jest. Z pakietów idei wybiera tylko elementy. Tworzy własną mapę, nawet jeśli czuje się trochę sam, nawet jeśli to czasochłonne.
Warto jest być kimś takim?
Jedynie to chroni nas przed faszyzmem, brakiem tolerancji, radykalizmami, a więc jest nieodzowne. Tylko wtedy jesteśmy w stanie oprzeć się wpływowym dyskursom, rozumieć kogoś, kto przychodzi z innych kultur, dzielnic, obszarów geograficznych i ideologicznych. Chociaż wiadomo, że jesteśmy z natury leniwi i chętnie wybieramy rozwiązania najprostsze, nie optymalne. Dobrze jak „człowiek myślący” jest jednocześnie „człowiekiem otwartym”, ma wtedy dobrze naoliwione czujki i świetnie wie, co w trawie piszczy – lubi eksperymenty.
Co jest w życiu ważne?
Inni ludzie. Bo to inni ludzie robią nam świat, zdecydowanie są tym światem. Dobre książki. Ale to też w pewnym sensie „inni ludzie”, prawda? Miłość? – Czemu nie? I niekoniecznie ta „romantyczna’, może raczej „przyjacielska”? Co jeszcze? Podobno człowiek jest szczęśliwy wtedy, kiedy w pełni realizuje swój potencjał. Trudno, czasami nie ma z tego pieniędzy, ale i tak warto w to iść, choć przypomina to ćwiczenie mięśni pod gipsem, przeciąganie się. To zupełnie tak, jakbyśmy dotykali od wewnątrz palcami płaszcza, w którym jesteśmy. Ważne są takie różne działania surrealistyczne, niecelowe, czy niepraktyczne. Robią wyłom w systemie 24/7. Nazwijmy to na potrzeby tej rozmowy „sztuką”, choć to zbyt wąskie pojęcie. No więc ona pozwala trochę skanalizować lęki, a jednocześnie właśnie otwiera nas na innych.
Pamiętasz taki moment w życiu, który cię zdefiniował, nadał ci dalszy kierunek?
Myślę, że było kilka takich momentów – w różnych „czasach”. Mam na myśli te cykle, wiesz, „dzieciństwo”, „dojrzewanie”, „młodość” itd. I w moim „małym życiu” – jak w każdym ważne były różne spotkania. Fajnie, jak ci ludzie zostają potem na naszej orbicie. Jeśli chodzi o zdarzenia to pamiętam, że jako dziecko uczestniczyłam w powstawaniu spektaklu. To był „Bobok” Fiodora Dostojewskiego w Teatrze Telewizji. Działo się dość niesamowicie: kręcono to wokół stawu, który porastał trzciną na tyłach wrocławskiej telewizji. Świetnie pamiętam wodne pająki, które śmiesznie ślizgały się po tafli. No więc zainscenizowano pogrzeb, taką procesję a’ la Hasior. Na ziemi kucała przemiła inspicjentka i obrzucała bohatera błockiem, jak chciał scenariusz. Byłam zachwycona niekończącymi się dublami. Oto dorośli ludzie też potrafią bawić się błotem. Pojęłam, że są zawody, w których nie trzeba być zawsze tak do końca poważnym.
Kim są bohaterowie twoich tekstów?
Ludźmi, którzy niezbyt dobrze czują się w kapitalizmie. Którzy nie należą do szczęśliwych beneficjentów swojej epoki. A jednocześnie zadają kłam stwierdzeniu, że w którymś momencie życia jesteśmy „w pełni ukształtowani”. Bo nigdy nie jesteśmy „w pełni ukształtowani”, zmieniamy się. Więc nie wiem, czym miałaby być legendarna „ostateczna dojrzałość”, to mit kultury. Jeżeli byłoby to unieruchomienie w jakimś idealnie dopasowanym do nas systemie idei, to trzeba stamtąd spieprzać. Bo czuć w tym prawdę jedynie prawdziwą, mądrość jednej księgi. Jak możemy mieć pewność co do rzeczy, skoro same rzeczy wciąż się zmieniają? Nie tylko przedmiot i podmiot, ale i kontekst. Ale moi bohaterowie nie są dumni ze swoich małych nieprzystosowań, bo chyba ich nie wybierali. Ich rozchwiane konstrukcje nie są ani prestiżowe, ani społecznie pożądane.
A bohaterowie książek dla dzieci?
Oni mają jeszcze trudniej. Moi dziecięcy bohaterowie nie zdążyli wykształcić mechanizmów obronnych. A ściągają ze świata to samo, co dorośli. Wolimy myśleć, że mają jakieś filtr, różową szybkę, ale przecież widzą rzeczy wyraźnie. I wiedzą wszystko o śmierci. Późną jesienią ukaże się w wydawnictwie Hokus–Pokus moja nowa książka dla dzieci, którą zilustrowała Ilona Błaut: „Nikt nas nie upomni”, anarchistyczna, utopijna i chyba smutna trochę historia. Ale za to dość awanturnicza.