Galeria postaci zmyślonych: Kunegunda Ozorek

Po raz pierwszy spotkałam Kunegundę w warszawskim metrze. Nie robiła najlepszego wrażenia. Próbowała dosięgnąć językiem brody, zapoznając współpasażerów ze szczegółami budowy anatomicznej przełyku. Wydawała przy tym mlaszczące dźwięki, których nie zagłuszył nawet świst wypychanego z tunelu, przez pędzący pociąg, powietrza. Usiadłam naprzeciwko i bezwiednie spojrzałam w jej stronę.

Była mała i okrągła. Praktycznie nie posiadała szyi. Spora, kulista głowa, przytwierdzona wprost do tułowia, i nieproporcjonalnie chude kończyny tworzyły intrygujące połączenie. Jej wiek oscylował pomiędzy „bliżej nie określony” a „trudno powiedzieć”, wahając się znacznie w zależności od aktualnej mimiki twarzy. Siwe włosy wystawały spod, wciśniętej na czoło, wełnianej czapki z pomponem w stylu lat przedszkolnych. Okrągłe policzki i mały perkaty nosek sprawiały wrażenie pośpiesznie przyklejonych do owalu twarzy. Krzywo naciągnięte, zbyt duże rajstopy w paski rolowały się w kostkach, tworząc tekstylną harmonijkę. Lewa noga, wysunięta agresywnie do przodu, podrygiwała w rytm wyimaginowanej muzyki. Prawa, nieco krótsza i wykręcona do wewnątrz, tkwiła bez ruchu pod siedzeniem. Obie dłonie ściskały kolorowy, leżący na kolanach, szkolny plecak.

Nasze spojrzenia spotkały się, zanim zdążyłam przykleić wzrok do czubków butów. Kunegunda przyglądała mi się krytycznie zza okrągłych, naciśniętych na czubek nosa, okularów. W dodatku, wcale się z tym nie kryła. Przeciwnie. Poprawiała szkła i mrużyła oczy, wyciągając tułów do przodu, by, po chwili, wcisnąć go z powrotem w oparcie siedzenia. Gniewny wyraz mojej twarzy, który mówił sam za siebie i wcale nie żartował: przestań, bo zabiję ze szczególnym okrucieństwem, nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia. Widocznie Kunegunda nie bała się śmierci. Sądząc po wytrwałości, z jaką doprowadzała mnie do szału, wręcz sobie jej życzyła.

Ludzie wokół nas zmieniali się co kilkadziesiąt sekund. Szurali butami, szeleścili reklamówkami, przemieszczali się i rozsiewali zapachy, wypluwając z siebie tysiące słów. Rzucali je w przestrzeń, zapewne ku swoim, znajdującym się po drugiej stronie fali dźwiękowej, telefonicznym rozmówcom. W praktyce wyglądali na uciekinierów ze szpitala psychiatrycznego, toczących pasjonującą debatę ze swoim alter ego. Kunegunda stanowiła wyjątek. Nie ruszała się z miejsca, nic nie mówiła i nie spuszczała ze mnie wzroku. Aż do stacji końcowej linii metra M1 – Kabaty.

– To ostatni przystanek. Powinna pani wysiąść – wycedziłam przez zęby.
– To ptasie gówno. Powinna je pani zetrzeć – powiedziała, pokazując palcem mój płaszcz.

Rzeczywiście, cały rękaw, od ramienia aż do nadgarstka, zdobiła fantazyjna ornitologiczna kupa. Wysiadając obejrzałam się za siebie. Kunegunda nadal siedziała w wagonie i właśnie odjeżdżała w przeciwnym kierunku…

W tej samej serii:
Galeria postaci zmyślonych: Maurycy Małomówny
Galeria postaci zmyślonych: Pan(i) Pan(i)
Galeria postaci zmyślonych: Święty Mikołaj

tekst: Karolina Grabarczyk
ilustracja: Nika Jaworowska-Duchlińska